piątek, 1 maja 2015

    Leżę pod ziemią i gniję. Leżę pod ziemią i myślę. Mam otwarte oczy, poruszam dłońmi. Czuję zapach wilgoci, która ziębi moją skórę. Oddycham ciężko. Moją klatkę piersiową przygniatają tony gruntu, a moja dusza jest przygnieciona przez tony wewnętrznego bólu. Ja, mnie, moje- jakże bywam zmęczona tym nadmiarem mojej osoby. Chciałabym oderwać się od siebie, odsunąć na grubość kartki papieru. Bo co innego zamknięta w klatce istność, a co innego persona, którą można oglądać z boku. Moja dusza już tylko pachnie goryczą, która ziarenkami wysypywała się wtedy na chodnik. A Ty jakbyś szedł za mną i podnosił te okruszki z ziemi. Po to by ratować moje ciało, po to by mnie ratować. Po to by zalać je gorącą wodą i pokazać mi, jak czarna może być kawa. Ja i on, ubrani w całe zdania i akapity, skrojone idealnie na miarę naszego egzystowania. Lecz ostatnio zdawkowa rozmowa- pojedyncze zdania na białej kartce ciszy. Tak więc ta cisza zamarza w naszych wnętrzach jak sopel. Jestem już cała zimna. Leżę pod ziemią i gniję. Leżę pod ziemią i myślę. Mam otwarte oczy, poruszam dłońmi. Czuję zapach wilgoci, która ziębi moją skórę. Oddycham ciężko.