czwartek, 8 listopada 2018

    Cześć mój słodki bólu. Wiesz, że będziesz kiedyś moją śmiercią? Znowu strzelasz do mnie ze swojej złotej broni, a ja uginam się jakbym była niezniszczalna. I marzę o tym, żeby stanąć Ci naprzeciw. I patrzeć jak naciskasz spust. Patrzeć Ci prosto w oczy, kiedy będziesz mnie zabijał. A wewnętrznie dziękować Ci, że nie musiałam robić tego sama. Kolejny raz. Bo ile jeszcze razy chcesz uczyć się strzałów do tego martwego ciała? Które już nie jest niczym innym, niż wrakiem miłości do Ciebie? Tarczą na naboje. Wiotkim, kuloodpornym tulipanem.
    Taki jest świat, który mnie otacza. I nie będzie inny, jeżeli nauczyłam się żyć, tak jak w tej chwili. Ale czy to jest chociaż trochę dobre?
Dusza pali mnie od środka, sumienie polewa mnie kwasem, że codziennie biorę udział w tym, co się tutaj dzieje. Ale dłonie mam lodowate, zimne, czasem chłodne. Czyja to jest wina? Który to jest policzek, na moją spuchniętą twarz? Nie wstaję, nie dam rady. Kurwa w tym wszystkim egzystować.

niedziela, 30 września 2018

,,zapierdol''

    Jak można upaść tak nisko, żeby chcieć odebrać sobie życie?
Nadal czuję ból.
Dobra wiadomość: żyję.

poniedziałek, 24 września 2018

sobota, o północy

     Nadal nie udało mi się zwymiarować ilości bólu, która siedzi w moim ciele- jak prosiłeś. I nie wiem, co na tę chwilę mogę więcej Ci powiedzieć. Chyba znasz już całą otoczkę, a po co mamy zagłębiać się w genezy. Kto w dzisiejszych czasach wchodzi tak głęboko w człowieka. To miarkowanie jest bardzo męczące i całkowicie bezsensowne. Chociaż czuję, jak przerzucam ciężar cierpienia po swoim ciele, tylko muskając go opuszkami palców. A co zrobię, jeśli tak się przed Tobą obnażę, że wpakujesz mi dłonie we wnętrze i zaczniesz garściami zagarniać cały syf, zebrany tyle lat mojego życia? Przestanę oddychać z bólu, czy udławię się własnymi wymiocinami? Proszę, zostawmy to na wysypisku jeszcze kilka lat. Do czasu, kiedy znowu wpadnie mi do głowy pomysł, żeby opowiedzieć Ci coś więcej, niż historia mojego nadgarstka. Przykro mi, że to widzisz.

sobota, 8 września 2018

    Piękne to życie. W białej, szorstkiej pościeli. W białej, szorstkiej ciszy, kiedy tylko słyszysz bicie własnego serca przez automat. Piękne jest to życie. W białym, szorstkim umyśle, który myśli tylko o jednym- utrzymać ciało przy życiu. A przecież nie Tobie na tym zależy. A on, skubany, ma jeden cel- wykluczając wszystkie inne czynności myślowe- bo fizyczne już dawno zatrzymał- oddychaj Kaśka. No i tak oddycham.A on nie pozwala mi zamknąć oczu.

Sprawiłeś, że Ci wierzyłam, chociaż to gówno było nieprawdą.

poniedziałek, 27 sierpnia 2018

najmilsza

    Moja słodka torturo, znowu wypełzasz na wierzch. Zaczynam czuć mrowienie na palcach prawej dłoni. Jesteś jak wolno działający jad. Swoimi niewielkimi sygnałami doprowadzasz mnie do szaleństwa. Gdzie ja się tego nauczyłam? I dlaczego poszłam tak ogromną odległość w stronę, która teraz okazała się poligonem. Wewnętrznym poligonem dla całego mojego ciała. Gdzie dla żartów rwą mnie w strzępy. A ja czekam, bo nie potrafi mnie to zabić. Zwariowałam. Mamo, Tato, przepraszam.

środa, 15 sierpnia 2018

sześć lat później

    Był w moim życiu taki moment, kiedy przełamałam pewną granicę rozczarowania się człowiekiem. I powiedziałam sobie- dość- spójrz jak to wygląda. Z nas dwojga zostało półtora mnie, a potem już tylko pół. I tą połową jestem do tej pory.

piątek, 15 czerwca 2018

jaśniej

    Czuję, jak wszystko co siedzi we mnie od tylu lat powoli wypełza na wierzch. I chyba nawet wolałabym jeden wielki wybuch, niż mimowolne wypływanie tego przez wszystkie rany w moim ciele. Czuję smród swojego zgniłego wnętrza, gdzie każda jedna krzywda rozkłada się w najobrzydliwszy sposób. Czuję, jak moje serce nie potrafi unieść ciężaru pracy, jaką ma do zrobienia. Jakby ktoś mi je wyrywał, szarpał, zaciskał na nim drut. I nie słyszę już własnego oddechu, zdarza się, że nie czuję palcy u nóg i dłoni. Że wypuszczam szklankę i jedyne co mogę zrobić to patrzeć jak spada, rozbijając się na miliony kawałeczków i rani moje uda. Ale ona spada i spada, i leci w dół jak szalona, by zatrzymać się przy samym końcu i delikatnie dotknąć ziemi.
    Spalam się. Ogień rozdziera mnie na strzępy. I co, przestaniesz kiedyś w niego dmuchać? Podsycać go, by nie zostawił mojego wraku gdzieś na środku ulicy? Gdzie ludzie będą mnie mijać i patrzeć się jak na rozdeptane kwiaty? Niechciane stokrotki, rzucone gdzieś przypadkiem. Udawane tulipany, których koloru nigdy nie lubiłam. Złamane drzewko szczęścia, którego nigdy nie miałam.
    To już nie jest nawet ból psychiczny. To jest ból fizyczny bez zadawania mi ciosów. W środku. Ściskający klatkę piersiową, tnący żołądek i rwący gardło. Ból, który rano nie pozwala mi wstać, bo blokuje swoją siłą mięśnie. Ból, który po tak długim czasie nauczyłam się opisywać. Czy to źle? Który raz jestem już stracona dla Ciebie? Który raz chcesz mnie tamować? I jeszcze jedno
po
co?
Podupadłam ostatnio, poprawię się, przepraszam Cię, żartowałam z tym wszystkim.