Leżę na łóżku z ogromną dziurą w sercu, która z każdym telefonem się powiększa. Czuję, jak czas bardzo szybko mi ucieka. I teraz już nie wiem, czy dobrze było wtedy próbować go dogonić. Łapać ostatkami sił Twoje oddechy i próbować Cię wskrzesić. Patrzeć, jak gaśniesz w moich oczach, próbując się uśmiechać. Szukać nieistniejącego ratunku dla Twojego ciała. Trzymać w dłoniach Twoje lodowate palce i ściskać je swoim ciepłem. Swoim płonącym żalem i brakiem zrozumienia.
Czego chcesz mnie nauczyć? Czego? Wiedząc, że nie potrafiłeś nauczyć niczego człowieka, który chciał sobie odebrać życie. Co chciałbyś osiągnąć pozwalając mi przygotowywać się na kolejne stracenie? Wytraciłam już samą siebie do granic możliwości, to chciałeś kurwa osiągnąć? Ile razy jeszcze mam się poddać i ile razy będziesz mnie odradzać? Wbijać mi do głowy, że wystarczy, a równocześnie pokazywać mi moją niekończącą się siłę. Wystarczy mi palców jednej ręki, czy mam sama sobie je poucinać?