niedziela, 20 października 2013
Przez moje kruche wnętrze przeszedł silny ból, który chyba miał mi przypomnieć moją żałosną sytuację na tym ogromnym świecie. Nie umiem siebie inaczej określić. Mała, zabłąkana istota, wieczny podróżnik, który nawet nie zabrał ze sobą namiotu. Jestem sama ze swoją samotnością, na szczycie góry, która była moim celem. Osiągnęłam go- powinnam być dumna. Nie jestem. Nie ma we mnie choćby najmniejszej odrobiny dumy z własnego sukcesu. Jedyne co czuję to zimno. Wiatr wieje mi w twarz. Powinnam dalej walczyć o miejsce, czekać aż do mnie dołączysz, przecież obiecałeś, choć byłeś tu już tyle razy. Znasz ten kawałek świata, znasz smak wygranej, poczucie własnej wartości. I choć byłeś tutaj już tak wiele razy, wciąż powracasz na tę samą skamielinę. Kolejny raz czuję, jak deszcz zaczyna kropić mi na głowę. Spoglądam w niebo, chmury wydają się tutaj być jeszcze bardziej smutne niż te, które widziałam tam na dole. Sześć minut i pięćdziesiąt trzy sekundy spędziłam w bezruchu, myśląc tylko o tym, czego chciałabym od Ciebie. Mam jedno marzenie, dwa, trzy, miliony, ale tylko marzeń. Za to jedno pragnienie, tylko jedno. To przecież dobrze, nie wymagam wiele. Dzisiaj świat jakoś wypadł mi z rąk, ale nie jest mi już nawet żal, nie jest mi już nawet źle i nie czuję się nawet jakoś inaczej.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
:-)