Nie wiem, czy mogę to nazwać motywacją do pisania, czy tylko chęcią wyrzucenia gdzieś z siebie góry goryczy, albo wypełnienia pustki. Ostatnio niewiele mówię, bo czuję jakbym wykrztusiła z siebie już wszystkie możliwe słowa, które były do wypowiedzenia. Często wsłuchuję się w dźwięk cichego miasta, bo sama śpię tylko trochę. To niesamowite, ile można spraw przemyśleć jednej nocy i wylanymi łzami jakby napełnić wszystkie szklanki, stojące w kuchennej półce. Posprzątać mieszkanie, sto razy zmienić ustawienie wciąż tych samych, przeczytanych już dawno książek i napisać o tym powieść, i podrzeć ją na kawałki. Bo cóż mogę zrobić bez Ciebie. Mija kolejny dzień. Kolejny wieczór piszę listy i adresuje je do nieba. I już gubię się w słowach, bo czego mogę chcieć, prócz tego, byś wrócił. I żebyś już nigdy więcej nie płakał. I żebyś nigdy więcej nie marznął. Bóg pozwolił Ci zostawić mnie samą tam, gdzie zawsze byliśmy razem. Zostawić mnie z ogromną dziurą w sercu, której nigdy do końca nie uda mi się zatrzeć. Kazał mi zaczynać od nowa pleść linę swojego marnego życia. Popełniać kolejne zbrodnie na własnej duszy. Nie tęsknić za Tobą, kiedy błagałam o Twój powrót. I znów pada deszcz. Znów mokniemy oboje. Ty głęboko pod ziemią, a ja głęboko w sercu kruszę się i chyba nie jest mi nawet lepiej po tym czasie, który uciekał nie dając mi myśleć o Tobie. I być może robił to specjalnie, chcąc oderwać mnie od cierpienia. Pokazując mi problemy niekochania, albo kochania za bardzo, stawiając w kwestii wyboru między złem, a złem, bo wszystko po Twoim odejściu nie wydaje mi się być dobre. Położę się, być może znów dzisiaj rozpłaczesz się przy mnie i być może ja rozpłaczę się przy Tobie. Dziś Twoje imieniny i wszystkie święta jakby ostatnio się nałożyły. Wybrałeś, Boże, niefortunną datę, datę każącą cierpieć kilkakrotnie bardziej, niż mogłoby boleć.
Wszystkiego najlepszego, mam tylko nadzieję, że masz się dobrze i wciąż się uśmiechasz, kocham Cię.
niedziela, 19 stycznia 2014
wtorek, 14 stycznia 2014
Lubię spacerować, kiedy pada. Patrzeć, jak małe, bezbronne kropelki deszczu roztrzaskują się o chodnik, zmieniając jego kolor. Dzień czwarty. Chcę przestać cierpieć. Albo przestać czuć. Odetchnąć. I już za Tobą tęsknię. I chyba nigdy się nie przyzwyczaję do Twojej nieobecności. Bo jak można przyzwyczaić się do życia bez kawałka wnętrza. Nie byłam gotowa na Twoje odejście. Być może nigdy nie byłabym gotowa. Niebo płacze za Twoim odejściem, a ja razem z nim łkam i moje oczy nigdy jeszcze tyle nie przepłakały. Serce jeszcze nigdy tak bardzo mnie nie bolało. Czuję, jakby przy każdej, choćby najmniejszej myśli o Tobie, pękało się jeszcze mocniej, niż jest złamane. Trudno jest mi wierzyć w coś, co nigdy nie wydawało się prawdopodobne. Dla mnie będziesz żył wiecznie, tylko potrzebuję trochę czasu, żeby pogodzić się z tym, że Twoje drobne ciało jest głęboko, pod martwą ziemią. I że nie ma Cię w miejscu, w którym zawsze byłeś i czekałeś na mnie. Nigdy nie lubiłeś zimna, a teraz leżysz sam w zimnej ziemi. Tak bardzo mi Cię brakuje. Chciałabym spędzić z Tobą jeszcze jeden dzień. Jeden pieprzony dzień. Nie musiałby być inny niż wszystkie, ale zmieniłabym jedną rzecz. Wstałabym wraz ze wschodem słońca, aby móc poświęcić Ci każdą minutę, nie odstąpiłabym Cię na krok, gdybym wiedziała, że mnie zostawisz. Pamiętam każdą naszą wspólną chwilę. Jak oglądaliśmy razem nietoperze, jak robiliśmy ludziki i kasztanów, jak podlewaliśmy razem ogródek, wieszaliśmy hamak. Każdą sekundę naszego wspólnego życia. Dziś widziałam Cię ostatni raz, ale wierzę, że jeszcze kiedyś zobaczę, a teraz będę czuła Twoją obecność codziennie. Dziś wyglądałeś jakbyś spał, jakbyś wciąż się uśmiechał. Do zobaczenia niedługo.
Subskrybuj:
Posty (Atom)