niedziela, 10 sierpnia 2014

    Nie czuję nic prócz bólu, który wypala mnie jak metalowy, rozgrzany pręt, przyłożony do skóry. Dziś nie czuję i nie mam. Nie mam niczego, co powinno być przy mnie blisko. Nie mam Ciebie i nie mam już nawet wiary, że jeszcze kiedyś będziesz. Może nie mogłaś po prostu się ruszyć, otworzyć oczu i byłaś taka zimna. Ty marzłaś, wiem o tym. Nie kazali mi Cię ogrzać. Nie kazali ogrzać mi Twojego martwego, drobnego ciała. Ale byłaś taka lodowato zimna. I przestałam już płakać i zapadłam się w sobie, godząc się, że jeszcze wczoraj byłaś dla mnie dostępna, miałaś głos i ruchy, a dziś leżysz martwa tam, jak kawałek zakrwawionego mięsa. Twoje nieruchome dłonie i ciało oddane i bezwładne jak nigdy nie stawiały żadnego oporu, kiedy myłam Cię, niczym małą dziewczynkę. Dotykałam Twoich palców zupełnie jakbym musiała poczuć nieruchomość śmierci, by w nią uwierzyć. Dla Ciebie świat chyba nie chciał mieć miejsca, stawając się tak mały, że ledwo mogłaś oddychać. Twoje maleńkie płuca, tak brudne od tego powietrza, nie potrafiły jeszcze nabierać pełnego oddechu i krztusiłaś się codziennie tym światem. A dla mnie każdy dziesiąty dzień miesiąca będzie niczym dół, czekający, by włożyć do niego bejcowaną trumnę, modelu Natura i dołączyć do Ciebie, tylko po to, aby móc Cię przepraszać za każdy dzień naszego nieszczęścia. Na co dzień łzy delikatnie spływając po moim policzku będą wypalały jak kwas kolejne bruzdy na mojej duszy. Duszy- kukiełki, podtrzymywanej na sznurkach przez jakiegoś kiepskiego lalkarza. A na deszczu bezbronne krople wody będą tańczyć na moich ramionach i koić cierpienie Twojej straty, gasząc pożar w moim ciele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

:-)