Trudno jest mi zacząć znowu mówić. Słowa unoszą się wewnątrz mnie i opadają jak płatki śniegu, spadając wolno na ziemię. Tańczą, zataczając kręgi, wzbijają się i osadzają się na dnie mojego serca. A kiedy wiatr się wznosi, bombarduje moje wnętrze jak kawałeczki potłuczonego szkła. I krew rozprowadza je po całym ciele, sama sączy mi się z ust, nie pozwala oddychać. Czuję się jakbym leżała naga w metalowej klatce na środku brudnego chodnika. Chciałabym umieć wyjąć sobie chociaż duszę z tej ubojni i pozszywać jej rozdarcia. A tymczasem jestem bezczynna. Leżę i czuję brzegi swojego martwego ciała. Zawijające się na zewnątrz i nakładające na siebie. Ten ból mnie pali. Jak żywy ogień tnie moje ciało coraz głębiej. Ale dlaczego wciąż pozwala mi istnieć. Dlaczego wciąż pozwala mi zwracać się do Boga. Skoro mogę to jeszcze robić, to proszę, niech Bóg weźmie mnie do siebie, abym mogła robić to codziennie. Ja przyjdę, dobrze? Boże, przyjdę do Ciebie niedługo. Tylko proszę, chociaż Ty mnie nie odtrącaj, pozwól mi już spokojnie na Ciebie patrzeć, błagam. Ja już będę dobra, obiecuję, tylko proszę zabierz mnie stąd.
Dziś kiedy patrzę sobie w oczy, jestem taka pusta wewnątrz, a oni wszyscy to widzą. Potwory, bestie. Przełykam ślinę i widzę, czuję jak zło wije sobie gniazdko w moim sercu, a przecież tam było zawsze Twoje miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
:-)