wtorek, 26 grudnia 2017
Teraz odrywam sobie barki, umieram w płomieniach, wydłubuję oczy z oczodołów, łykam samobójcze pigułki, które są jak trutka na szczury. I znajdują mnie w kącie pokoju, przygniecioną przez fuszerów, przygniecioną przez tę całkowitą ciszę. Umieram z głodu, z tęsknoty, z rozpaczy. Jestem fizycznym obrazem strachu. Jestem cieniem, przez którego biegnie rzeczywistość. Czuję, jak moje ciało rozkłada się przez Ciebie. Jak kręgosłup przesuwa się we wszystkie możliwe strony, nie mogąc znaleźć oparcia w parszywiejących mięśniach. Czołgam się po ziemi, ledwo mogąc pracować. Jestem nieuleczalnym przypadkiem. Jestem jak przebita nożem, która ciągle się wykrwawia. Już nawet nie walczę, bo jedyny cel jaki mi został, to sama ja, czyli coś, co nie jest warte chociażby próby batalii. I proszę, niech nikt mnie do tego eksperymentu nie namawia, bo nie zniosę chociażby krztyny myśli o tej symulacji. Mam oszaleć, zabić się, czy wciąż ciągnąć to dalej?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
:-)