piątek, 29 grudnia 2017
dowód osobisty
Po co ja Cię w ogóle tutaj wpuściłam? Grzecznie zszedłeś z areny, na której tylko sobie chciałeś coś udowodnić. Żeby dwa miesiące później w publicznym miejscu zostać szturchnięty łokciem i jeszcze za to przeprosić. Robaki łaknęły mojego ciała. Byłam w stadium rozkładu najpotrzebniejszych organów, bo nawet one stały mi się zbędne. Krew przemieszczała się tak słabo, że nie byłeś w stanie wyczuć mi pulsu. Twój za to nadrabiał za nas dwoje. A powiedzieć Ci coś? To samo zdarza się uczonym i bezdomnym. To samo czeka Ciebie, tylko ja już wiem, jak to będzie kiedyś znowu wyglądać. I spokojnie, to boli tylko odrobinę. Nawet nie ciało, a psychicznie całe wnętrze zaciska się i nie daje nabrać powietrza, by oddychać. Człowiek generalnie zatacza koło, zawsze wraca do momentu, od którego zaczął swój żałosny żywot. A ja wreszcie to zrealizowałam. Wróciła mi trzeźwość i sensowność umysłu, skończyłam świrować.// Ale może wciąż nie jest za późno, by napisać do Ciebie i powiedzieć, że jednak moje stare nawyki mają tak samo kamienny byt, jak na samym początku. I że nadal bywa u mnie źle. Pomimo tego katowania mnie, nie chcę się poddać, chociaż znów mnie do tego zmuszasz. A przecież tyle razy się rozumieliśmy,M.
środa, 27 grudnia 2017
śmierć idioty
Wiszę na żelaznym sznurze. Świat nie chce mieć ze mną już nic wspólnego. Wiszę bez głowy, bez palców, które dotykają ciała. A jedyne co do mnie teraz dociera to melodia życia ludzkiego, rozrywanego na strzępy. Czuję smród Twojego upodlenia. Nawet nie wiesz, jakie mam szczęście. Byłam jak tulipan, któremu nie pozwoliłeś zakwitnąć, a słońce jakby przez to zmęczyło się czekaniem. I nigdy więcej nie pojawiło się w moim życiu. I tkwię tak, maleńki pąk bezradności. Moje ręce przelały ulice posoki. Ta samotność stała się tak wielka, że dostrzegałam ją w codziennym zalewaniu kawy dwa razy dziennie. Moje serce jest martwe. Moje zmysły są martwe. I kiedy niebo zaświeci się dla mnie na zielono, jestem jak owad pod kamieniem. To ten sam strach.
wtorek, 26 grudnia 2017
Teraz odrywam sobie barki, umieram w płomieniach, wydłubuję oczy z oczodołów, łykam samobójcze pigułki, które są jak trutka na szczury. I znajdują mnie w kącie pokoju, przygniecioną przez fuszerów, przygniecioną przez tę całkowitą ciszę. Umieram z głodu, z tęsknoty, z rozpaczy. Jestem fizycznym obrazem strachu. Jestem cieniem, przez którego biegnie rzeczywistość. Czuję, jak moje ciało rozkłada się przez Ciebie. Jak kręgosłup przesuwa się we wszystkie możliwe strony, nie mogąc znaleźć oparcia w parszywiejących mięśniach. Czołgam się po ziemi, ledwo mogąc pracować. Jestem nieuleczalnym przypadkiem. Jestem jak przebita nożem, która ciągle się wykrwawia. Już nawet nie walczę, bo jedyny cel jaki mi został, to sama ja, czyli coś, co nie jest warte chociażby próby batalii. I proszę, niech nikt mnie do tego eksperymentu nie namawia, bo nie zniosę chociażby krztyny myśli o tej symulacji. Mam oszaleć, zabić się, czy wciąż ciągnąć to dalej?
czwartek, 14 grudnia 2017
Słyszę Cię, mimo mojej ogromnej niechęci. Jedyne, o co się staram, to nie wchodzić z Tobą w dialogi, nie mieć kolejnych epizodów. Klęczałam z bronią przystawioną do skroni. A Ty stałeś nade mną jak kat i nawet nie czekałeś na mój ruch, tylko przestrzeliłeś mi głowę. Nienawidzę siebie za to, że przez chwilę przywykłam do tego, że nie ma Cię w moim ciele. Jesteś jedyną stałą w morzu zmienności mojego życia. I znów uświadomiono mi, że zawsze będziesz. Kolejną diagnozą i kolejnymi badaniami. Nigdy się z Ciebie nie wyleczę.
czwartek, 7 grudnia 2017
23:57. Rzygam sobie w serce. Wymiotuję już tym bólem, który nieustannie mnie bombarduje. To ciągnie się cały czas tak samo, a moja dusza jak nie zbita z tropu wciąż szuka ratunku dla mojego ciała. Drogi Boże, czy jest jeszcze jakakolwiek nadzieja? Ja za dużo czuję myśli we mnie. Czuję, jak zaczęły mnie dotykać, jak rozrywają wszystko to, co udało mi się z Tobą pozszywać. Brakuje mi już skóry na to wszystko. I nie mam już tylu łez, żeby wypłakać cierpienie. Brakuje mi Ciebie we mnie. Mojego Jasia i mojej Małgosi.
niedziela, 3 grudnia 2017
Na dworze jest coraz zimniej, a ja stoję coraz bardziej naga. Zastygłam w bezruchu. Śnieg opada mi na ramiona, przykrywa puchem moją wewnętrzną warstwę goryczy, której nigdy nie umiałam się pozbyć. Śnisz mi się, nie pozwalasz otworzyć rano oczu. Słyszę Twój płacz, mimo, że nigdy nie było Ci dane go wykrzesać. Proszę, przestań, wyjdź w końcu z mojej głowy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)